Dzień 13 grudnia, w którym Kościół rzymskokatolicki obchodzi uroczystość św. Łucji to w tradycyjnej kulturze całej Europy wyjątkowo groźna magiczna pora. Zaczyna się w wigilię św. Łucji i trwa do północy dnia następnego. Jest czas działania złych mocy, a zwłaszcza czarownic. Jednym z nielicznych europejskich krajów, gdzie ściganie czarownic nie przybrało masowego charakteru, a stosy płonęły sporadycznie, była słynąca wówczas z tolerancji Polska.
W tradycyjnej kulturze uroczystość św. Łucji nie bez powodu była datą szczególną, jako że w kalendarzu juliańskim do 1582 roku przypadała ona 23 grudnia, a więc w sąsiedztwie zimowego przesilenia (21 grudnia) mającego wyjątkowe znaczenie w przedchrześcijańskiej wizji świata. Była to pora umierania słońca. Święta Łucja nieprzypadkowo była czczona jako święta niosąca światło wiary. Rozpraszająca mroki pogaństwa, patronka ociemniałych, wspomożycielka w chorobach oczu. Samo jej imię Łucja wywodzi się z łacińskiego słowa lux, czyli światło.
W polskiej tradycji ludowej dzień świętej Łucji oraz jego wigilia uważane były za okres szczególnego działania czarownic i wszelkich złych mocy, które harcują wtedy bezkarnie uradowane „umieraniem” słońca – swego pogromcy. Gospodarze pilnowali więc zagród przed wizytą wiedźmy i „podrzuceniem” czarów, modląc się do św. Łucji, by niebieską jasnością odpędziła siły ciemności od ludzkich sadyb.
Każdy dorosły mieszkaniec karpackiej wsi znał szereg zabiegów i zaklęć magicznych, które stosował w miarę potrzeby na własny użytek. Wiedza ta była równie niezbędna, jak wiadomości o uprawie roli, hodowli, prowadzeniu gospodarstwa domowego. Niektórzy, jak bacowie, znachorzy, czarownicy, zajmowali się magią profesjonalne, jedni swoje umiejętności, nierzadko połączone z rzetelną wiedzą np. medyczną, wykorzystywali dla dobra innych, drudzy, według powszechnego mniemania, posługiwali się nimi, aby dokonywać dzieła zniszczenia. Na Podtatrzu, gdzie podstawą bytu była hodowla, za szczególnie groźne uważano czarownice, które szkodziły żywemu inwentarzowi. O ich niecnych praktykach mowa w kronikach parafialnych, relacjach podróżników, wreszcie w aktach sądowych. Wprawdzie pod Tatrami nie płonęły nigdy stosy, ale nie jedną wszeteczną niewiastę w całym majestacie prawa skazano na chłostę, pręgierz, czy tzw. klatkę hańby.
Trudniły się głównie odbieraniem i psuciem mleka krowom, ale także podrzucaniem czarów, które sprowadzały na zagrodę i jej mieszkańców różne nieszczęścia. Uważano, że czarują dla korzyści materialnych, ale przede wszystkim z potrzeby czynienia zła. Rzadko pełniły równocześnie funkcje znachorek, wróżek czy znawczyń magii miłosnej. Istniało powszechne przekonanie, że czarownice mają różnego rodzaju związki z diabłem: to on uczy je czarów, pomaga, obcuje z nimi cieleśnie, a po śmierci porywa wraz z ciałem do piekła.
Porą, która najlepiej nadawała się do zdobywania magicznych przedmiotów i zarazem do podrzucania czarów był właśnie dzień świętej Łucji. Gazdowie przez całą noc z 12 na 13 grudnia i przez cały dzień pilnowali obejścia, a zwłaszcza pomieszczeń dla zwierząt, niczego nikomu nie dawali i nie pożyczali. Podejrzane było też pojawienie się wtedy obcych zwierząt, gdyż czarownice przybierały chętnie postać żaby, kota, rzadziej psa.
Przed wizytą czarownic zabezpieczano zagrodę różnymi sposobami. Przy drzwiach i oknach umieszczano rośliny, które ze względu na swoje magiczne oraz parzące i kłujące właściwości stanowiły skuteczną zaporę dla wszelkiego zła. Na drzwiach stajni kreślono też krzyż święcona kredą. W dniu św. Łucji należało też poświęcić ukradkiem na porannej mszy czosnek i posmarować nim drzwi stajni, by do wnętrza nie weszła czarownica. Czary działały tak długo, jak długo użyte do nich przedmioty pozostawały w obrębie zagrody. Wyjątkowo perfidni czarownicy wywiercali w tym celu w progu domu lub stajni otwór, a następnie zatykali go kołeczkiem i zasmarowywali to miejsce gliną, aby nikt nie zauważył schowka. Gdy podrzuconych czarów nie udało się odnaleźć, jedyną radą było zmuszenie winnego, aby sam je usunął. Na Podtatrzu gospodarze wbijali w tym celu w próg domu lub budynku gospodarczego igły, gwoździe lub tym podobne ostre przedmioty, co sprawiało, że winny dostawał boleści i przybywał do gospodarstwa, aby zabrać podrzucone przez siebie czary. Gdy tego nie zrobił – umierał w cierpieniach.
Na Podtatrzu wierzono, że parające się czarami niewiasty, przynajmniej raz w roku spotykają się na sabatach, w których uczestniczą także czarty. Ulubioną datą tych diabelskich wieców była noc na Świętą Łucję (13 na 14 grudnia), a niekiedy także noc świętojańska (23 na 24 czerwca), Zaduszki (1 na 2 listopada), a nawet noc wigilijna (24 na 25 grudnia) i noc z Wielkiego Piątku na Wielką Sobotę (data ruchoma). Podtatrzańskie sabaty na Łucję odbywały się przede wszystkim na Babiej Górze, od wieków cieszącej się sławą góry magicznej i czarodziejskiej. W czasie sabatu czarownice aż do świtu ucztowały, tańczyły, omawiały sposoby czarowania, przechwalały się swoimi osiągnięciami. Czarownica ze swojej wyprawy na sabat musiała wrócić przed wschodem słońca. Od uroczystości świętej Łucji rozpoczynano trwające do Bożego Narodzenia przepowiadanie pogody, wróżby urodzaju i zamążpójścia.
Jacek Ptak
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz